Jachu ze złotym wózkiem
Prolog
Oboje pochodzili z Nakła nad Notecią, tam się poznali i pokochali. Jan pracował w miejscowej cukrowni. Kilka lat po wojennej zawierusze, w 1949 roku, Barczykowscy z córką Krystyną wyjechali do Piły. Co prawda później miała do nich żal, że nie wybrali Bydgoszczy (bo i bliżej, i dużo większa), jednak z czasem Piła stała się dla niej rodzinnym miastem.
Na początku zamieszkali w jednym z mieszkań przy ulicy Zachodniej (obecnie Matwiejewa). Tu na świat przyszli ich dwaj synowie Wacław i Roman. Jan dostał pracę w Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego w Pile, wtedy też zaczął grać w piłkę i aktywnie uczestniczyć w życiu sportowym zakładu. Widząc jego zaangażowanie, na początku lat 50-tych ubiegłego wieku, kierownictwo powierzyło mu stanowisko gospodarza stadionu przy ulicy Okrzei, który wtedy należał do ZNTK. Barczykowscy otrzymali też służbowe mieszkanie w budynku, który znajdował się przy stadionie. Nie było tam wielkich wygód - dwa pokoje z piecami kaflowymi, kuchnia, komórka, łazienka dzielona wspólnie z zawodnikami, toalety na zewnątrz oraz ogródek, gdzie którejś wiosny wykopali poniemieckie naczynia, zastawę stołową (niestety stłuczoną) i… butelkę wódki.
Jan Barczykowski był gospodarzem stadionu, dbał o niego, a że był szewcem z zawodu, naprawiał piłkarzom korki i zszywał piłki. Jego żona Władysława prała i reperowała stroje oraz sprzątała szatnie, umywalnie i świetlicę. Za mieszkanie i prąd nie płacili, w zamian Jan musiał opiekować się stadionem. Tu urodziło się im kolejnych troje dzieci: Kazimierz i Ewa (w mieszkaniu na stadionie - poród odbierała akuszerka z ulicy Bieruta), i najmłodszy Marek już w szpitalu. Niedługo po jego narodzinach, po ciężkiej chorobie w 1963 roku zmarła pani Władysława, i Jan został sam z sześciorgiem dzieci. Odtąd życie wypełniały mu dzieci i praca, które kochał jednakową miłością. A obowiązków i przy dzieciach, i przy stadionie miał wiele.
Złoty wózek
Brama na stadion nigdy nie była zamykana i można było tam wejść o każdej porze dnia i nocy. Mimo to nie było wielkich dewastacji. Jan Barczykowski, prócz tego, że pilnował obiektu, musiał dbać o to, by był on należycie utrzymany i gotowy na każde wydarzenie, które na nim się odbywało. A działo się wtedy wiele. Najważniejsze były, oczywiście, treningi i mecze – nie tylko piłkarzy, ale również drużyn siatkarskich, czasami koszykarskich (przez pewien czas funkcjonowało również boisko do koszykówki) oraz tenisistów (korty znajdowały się po lewej stronie od ówczesnego wejścia od ulicy Pomorskiej). Dodatkowo czuwał nad magazynem motocykli i warsztatem żużlowej Polonii Piła. Żużlowcy byli częstymi gośćmi na stadionie przy Okrzei, także po rozgrywanych meczach, gdzie spotykali się w luźniejszej atmosferze. Musiał też dbać o stan bieżni, skoczni w dal i skoczni wzwyż.
Pan Jan, zwany przez wszystkich „Jachu” lub „Macha”, wapnował też linie na zawody lekkoatletyczne i mecze piłkarskie. Z początku rozsypywał wapno ręcznie, jednak było to bardzo uciążliwe, a powstałe w ten sposób linie nie zawsze były idealnie proste. Pewnego dnia wybrał się więc w podróż do Bydgoszczy, do tamtejszej Polonii, gdzie cudem wyprosił wózek do wapnowania, w którym obracająca się szczotka kominiarska równo rozsypywała wapno. Mówił, że jest to jego „złoty wózek” i strzegł go jak oka w głowie. Musiał także dbać o murawę, kosił trawę i ją nawadniał. Kiedy w latach 60-tych do płyty boiska doprowadzono wodę, zadanie to było znacznie łatwiejsze, ponieważ wystarczyło odkręcić hydrant i wężem strażackim zlać płytę.
Stadionowe dzieci
Pan Jan pracy miał wiele i często pomagały mu w tym dzieci, m.in. w oczyszczaniu bieżni z chwastów. Organizował wtedy dla dzieciaków „zawody”, rozstawiał je na torach, wręczał im haczki, a wygrywał ten, który pierwszy dotarł do mety 60 czy 100 metrów, w zależności od tego jakie zawody miały się odbyć. Dzieci też wyrywały chwasty, które uporczywie wyrastały między ławkami. Do ich obowiązków należało również nakładanie siatek na bramki, co traktowali raczej jako świetną zabawę, a nie przymus.
Z faktu, że rodzeństwo Barczykowskich mieszkało na stadionie wynikały też inne przywileje. W każdym wydarzeniu mogli uczestniczyć praktycznie bez biletu. Czasami zdarzało się, że wracali do domu w trakcie trwania meczu i ochroniarz nie chciał ich wpuścić. Wtedy tłumaczyli, że tutaj właśnie mieszkają. W takich sytuacjach ochroniarz wzywał ojca, który musiał potwierdzić, że mówią prawdę.
Dzieci pana Jana oraz ich rówieśnicy mieli na stadionie przy ulicy Okrzei świetny plac zabaw, który wieczorami był całkowicie do ich dyspozycji. Wtedy z upodobaniem bawili się w chowanego i płatali sobie różne figle.
Działo się!
Z wydarzeń sportowych przy ulicy Okrzei szczególnie zapadły im w pamięć te z lat 50-tych i 60-tych, każde z nich przy tłumach mieszkańców Piły. Tak było nie tylko na meczach, ale także na treningach czy podczas rozgrywek zakładów pracy. Do dziś wspominany jest też Wyścig Pokoju, którego jeden etap miał swój finisz na stadionie przy ulicy Okrzei. Było to wielkie, sportowe święto w mieście.
Stadion służył także jako miejsce festynów okolicznościowych. Tradycyjnie we wrześniu każdego roku ZNTK organizowały tam obchody Dni Kolejarza. To było wyjątkowe wydarzenie dla pracowników, z orkiestrą i betonowym parkietem wypełnionym bawiącymi się ludźmi, straganami z napojami i słodyczami, czy pokazami walk bokserskich na wypożyczonym z WKS „Sokół” ringu ustawionym na środku płyty boiska. Bo wtedy po prostu działo się wiele!
Epilog
Jan Barczykowski był gospodarzem stadionu przy ulicy Okrzei przez blisko 30 lat, do czasu kiedy obiekt przeszedł w posiadanie Milicyjnego Klubu Sportowego „Gwardia” Piła. Wtedy też zapadła decyzja o wyburzeniu starych, poniemieckich zabudowań i budowie nowego obiektu. Pan Jan musiał wyprowadzić się do nowego mieszkania przy ulicy W. Pola.
Dziś jego dzieci, Kazimierz i Krystyna, z łezką w oku wspominają lata dzieciństwa i młodości spędzone na stadionie. Pan Kazimierz – który mówi o sobie, że jest „urodzony na boisku” – nie może pogodzić się z myślą, że stadion mógłby zniknąć ze sportowej mapy Piły i wspiera pomysł jego modernizacji. Bo – jest o tym przekonany – obiekt powinien na nowo ożyć i służyć kolejnym pokoleniom pilan.
Agnieszka Matusiak